Ostatnia aktualizacja : 07-02-07
1.Niewidoczne uszkodzenie. Mesa Dual Rectifier. Wzmacniacz gra niby normalnie, ale nagle – dla użytkownika bez uchwytnej przyczyny – przestaje grać. Cisza jak makiem zasiał. Po wyłączeniu, ostygnięciu, poruszeniu, lekkim opukaniu, ponownym włączeniu, wzmacniacz gra „jakby nigdy nic”. Po wyjęciu wzmacniacza z obudowy i „postawieniu na oscyloskop” w zasadzie nic się nie dzieje. Generator>piec>oscyloskop=sygnał przechodzi. Na podstawie wzrokowej tylko oceny nie można powiedzieć niczego konkretnego. Próba opukiwania i poruszania różnych elementów i spiętych taśmami wiązek przewodów spowodowała przerwanie transmisji sygnału. Jednocześnie słychać stuk przekaźnika, gasną Led-y wskazujące kanał (a te zasilane są niskim napięciem) To pierwsza wskazówka, że obwód zasilacza niskiego napięcia szwankuje. Co się okazuje? W Dualu, podobnie jak w wielu innych wzmacniaczach, zastosowano najprostszy i jednocześnie najbardziej zawodny sposób łączenia przewodów z PCB. Są one po prostu wlutowane bezpośrednio w PCB. Nie są one w jakikolwiek sposób „buforowane” na okoliczność najzwyklejszego odłamywania się pod wpływem wibracji w miejscu, w którym plecionka przewodu „zwilżona” lutowiem, a więc sztywna, przechodzi w krótki, „goły” odcinek przewodu pomiędzy lutowiem a izolacją. Otóż jeden z takich przewodów, biegnący w wiązce wraz z kilkoma innymi, uległ odłamaniu. Ponieważ utrzymywany był dość sztywno przez sąsiednie przewody – znajdował się wewnątrz wiązki - nie było możliwości wzrokowej identyfikacji uszkodzenia, a co gorsza okresowo łączył i rozłączał obwód zasilania n.n. Identyczna sytuacja dotyczyła przewodu w innym miejscu PCB oraz przewodu przylutowanego do podstawki oktal lampy mocy. Jedyne co można było zrobić, to odizolować przewód na odcinku ok. 3-4mm i wlutować go w miejsce usuniętego, odłamanego „kikuta”. Ale raczej bez sensu bawić się z pozostałymi, na razie sprawnymi, jednak „gotowymi na wszystko” przewodami.........
2.Wzmacniacz się wzbudza. Ampeg 1002VL. Użytkownik po wymianie EL34 na KT88, miał nieodparte wrażenie, że wzmacniacz się wzbudza. Łączył fakt wymiany lamp z owymi wzbudzeniami, jednak jak się później okazało zupełnie bezpodstawnie. Powiem więcej, użytkował i grał na wzmacniaczu cały czas niesprawnym. Oscyloskop i generator ujawnił te oscylacje. Ale powstawały one głównie przy większych poziomach Gain-u i Volume-u na obydwu kanałach – Clean i Distortion, niezależnie od tego, czy gitara była podłączona, czy nie. Łatwo dało się zgrubnie zlokalizować źródło oscylacji – przedwzmacniacz – poprzez podłączenie oscyloskopu i generatora do samej końcówki mocy przez gniazdo Return pętli FX. Ale dlaczego? Ciekawa „wpadka” taaakiej firmy jaką jest Ampeg. Otóż chassis wykonane jest w tradycyjny sposób – stalowa, gięta blacha, pokryta dla estetyki, ale także dla zabezpieczenia przed korozją malowaniem proszkowym( tak na marginesie: dość lipnie). Ale to w sumie nic złego. Znacznie gorszą kwestią było tandetne zamocowanie do chassis wszystkich siedmiu, aluminiowych ekranów kubkowych lamp przedwzmacniacza za pomocą tzw. nitów zrywalnych. A te, jako nie będące w stanie zapewnić wystarczającej siły docisku, wraz z postępującym utlenianiem aluminium oraz korozją stalowego chassis doprowadziły do utraty kontaktu galwanicznego właśnie pomiędzy chassis a ekranami. Te z kolei stały się „antenami” – ich dotykanie nasilało zarówno typowy brum, jak i amplitudę oscylacji. Pomiar rezystancji pomiędzy kubkami a chassis wskazywał nieskończoność. Radą okazało się rozwiercenie i usunięcie wszystkich nitów, oczyszczenie dolnych powierzchni obejm kubków oraz okolicy wokół otworów chassis i zastosowanie śrub M3 z odpowiednimi podkładkami „zębatymi” zapewniającymi odpowiedni kontakt elektryczny. Jak ręką odjął. Precz z nitami zrywalnymi! Roma locuta, causa finita!
3. Wzmacniacz „pierdzi”. Vox AC30 Top Boost, Combo. W trakcie gry, głównie przy większych głośnościach, wzmacniacz przerywa, co właściciel „wdzięcznie” ujął: „pierdzi”. Objawy wskazują na sprawę natury mechanicznej. Tylko w którym miejscu? Wzmacniacz postawiony do góry nogami, podłączony do generatora i oscyloskopu działa prawidłowo. Stukanie w PCB, chassis i poszczególne lampy, faktycznie, powoduje opisane objawy. Jednak trudno wskazać konkretne miejsce/punkt ewentualnego uszkodzenia, który mógłby być ich powodem. Trudno też określić charakter uszkodzenia. „Zimny” lut? Odłamany przewód? Skorodowane styki złączy? A może coś innego? Mozolne „obmacywanie” ujawnia fakt, że dwie lampy – jedna ECC83 oraz jedna EL84 mogą być powodem „przerywanej” awarii. Tym bardziej, że w przypadku kołysania tą EL84 na boki, jej siatka ekranowa ulega rozżarzeniu do czerwoności. Gotcha! Lampa po wyjęciu z podstawki okazuje się mieć kilka nóżek dość mocno wygiętych na zewnątrz i w bok. To musiało spowodować „nietrafienie” tymi nóżkami (może nawet jedną) w styki podstawki noval (swoją drogą tandetne!). Tak więc nóżka, co najmniej od siatki sterującej EL84, zaledwie opierała się o jeden ze styków, miast znajdować się pomiędzy nimi dwoma. Prostowanie nóżek oraz „operacja” dość grubą igłą do szycia, polegająca na ostrożnym przygięciu styków wewnątrz podstawki spowodowała całkowite ustąpienie objawów. To samo ze wspomnianą ECC83. Ciekawe, kto był takim „siłaczem”? O tempora! o mores.......
4. Wzmacniacz „strzela”. Marshall, jakaś czterowejściowa jotceem-osiemsetka. Od pewnego czasu właściciel słyszy w głośnikach „strzały”, całkiem głośne. I trzasko-szumy. Dość mozolna identyfikacja przyczyn. Końcówka mocy bez zarzutu. Więc raczej coś w preampie. Na anodach poszczególnych stopni i katodzie wtórnika widać owe „strzały”. Poza tym pomiar napięć stałych na anodach ujawnia na jednej z nich praktyczny brak napięcia, na innej zaś wartość nieomal zbliżoną do pełnego napięcia zasilacza. Co jest? Te dziwne wartości Ua okazują się mieć za przyczynę uszkodzenie termiczne stukiloomowych rezystorów anodowych, przy czym ten pierwszy jest „przerwany” a na zasilanej anodzie napięcie ma wartość zaledwie 3-4 woltów. Pomiar rezystancji – wartość powyżej 20M(!). Ten drugi dla odmiany jest w zasadzie zwarty – rezystancja jakaś śmieszna, kilkaset omów. Napięcie prawie 380V(!).Jest jeszcze trzeci – ten dla odmiany „zwiększył” swą pierwotną wartość do circa 200k(!). Niezły cyrk. Co ciekawe, wzmacniacz jako tako grał!!! Jednak wymiana rezystorów, poza ustąpieniem trzasko-szumów (szum śrutowy głównie) nie zlikwidowała „strzałów” Dogłębne opukiwanie i poruszanie lampami ECC wskazuje na podstawkę pierwszej lampy jako przyczynę. Przelutowanie na próbę przewodów biegnących do podejrzanej podstawki na podstawkę nową, radykalnie poprawia sytuację – „strzały” znikają, jak ręką odjął. Dalsze oględziny ujawniają znaczną korozję styków tej podstawki. Nie pomógł spray, tylko wymiana. Hic locus est ubi mors gaudet succurrere vitae.
5. "Dym i ogień w piecu". Niby naturalne? Nie do końca, bo piec, to Mesa DR, model z potencjometrem Mix w pętli FX. Wzmacniacz w wersji american - na 110VAC. Właściciel posiada odpowiednie trafo Tatarek. Jednak jakaś "zdolna bestia" przed koncertem podłącza wzmacniacz bezpośrednio do sieci 230VAC. I co? Sporo dymu i płomyki wydostające się m.in. przez puste gniazda lamp prostowniczych. Sekcja zwłok ukazuje co następuje. Całkowicie zwęglony i "rozdarty" na pół warystor MOV na 130V. Ten warystor w normalnych warunkach zabezpiecza m.in. transformator sieciowy przed przepięciami. W wersji na 230V jego napięcie robocze wynosi 275V. Co ciekawe, w wersji american znajduje się tuż za gniazdem sieciowym, a w wersji european - za wyłącznikiem Power. To, że trafo sieciowe nie doznało uszczerbku jest zasługą właśnie takiej lokalizacji. Warystor zadziałał jak swego rodzaju "bezpiecznik" - przez swoją eksplozję powstrzymał faceta podłączającego wzmacniacz przed dalszymi "manewrami". Skutki - zwęglona izolacja przewodów biegnących nad warystorem, grożąca nieoczekiwanym przebiciem (wiadomo - węgiel jest dobrym przewodnikiem). Znacznego stopnia okopcenie wnętrza wzmacniacza, w tym elementów elektronicznych.Nadpalenie płytki PCB zasilacza w miejscu gdzie wlutowany był warystor. Omnis stultitia laborat fastidio sui.......
6. "Koleś przywalił w struny ale zapomniał podłączyć paczkę". Mesa 2:90 SimulClass. Jak wiadomo, jest to końcówka stereo, 2x90W. Po tym zajściu wzmacniacz "pali" bezpieczniki, choć "dym z niego nie idzie". Zwłoki trafiają na stół. Żeby było krócej - po starannych oględzinach i głębokiej zadumie ;-) tropy prowadzą do jednej ośmiu 6L6 produkcji Sovtek. Wyjęcie tej konkretnej lampy sprawia, że bezpiecznik nie ulega przepaleniu. Najdziwniejsze jest to, że pomiędzy nóżką anody (pin 3) i żarzenia (pin 2) istnieje "przejście" czyli zwarcie czyli zero omów. Dlaczego? Czyżby zwarcie elektrod wewnątrz bańki? Oglądanie lampy, jak i jako taka wiedza na temat jej konstrukcji raczej wykluczają zwarcie pomiędzy anodą i żarnikiem. Więc co? Logika podpowiada, że skoro facet "przyłoił" w struny bez obciążenia pieca głośnikami, to zapewne gdzieś przeskoczyła iskierka. Cokół lampy od zewnątrz nie wykazuje żadnego okopcenia lub śladów przeskoku łuku elektrycznego. Natomiast "na niucha" czuć spaleniznę. Wniosek - łuk zapalił się wewnątrz cokołu pomiędzy pinami 2 i 3. Rozwiercenie cokołu z boku, pomiędzy pinami. Otwór ma średnicę ok.6-7mm i pozwala zajrzeć do środka. Faktycznie widać "węgiel". Odpowiedni frez "kulkowy" na szybkoobrotowej frezarce załatwia sprawę. Reanimacja lampy i pełna jej sprawność. Naprawić lampę - prawda, że brzmi to dziwacznie? Wzmacniacz zagrał jak dawniej....
7. "Wzmacniacz sam się włącza i wyłącza". Tak naprawdę, wzmacniacz pracuje cały czas, a jedynie bez - tradycyjnie - uchwytnych przyczyn cichnie "do zera", nagle sam odzyskuje dźwięk. Marshall JCM900 SL-X. Problem w tym, że "postawiony na oscyloskop" pracuje bez zarzutu. Prawie tygodniowe męczenie, wszelkie możliwe pomiary, opukiwanie, uginanie, szukanie zimnych lutów nie wywołuje żadnych objawów. Nie ma się do czego przyczepić. Jedyny kiks, to "stwierdzenie palcem", że mały, okrągły mostek prostowniczy od zasilania żarzenia trzech pierwszych lamp przedwzmacniacza jest gorący. Zdrowo gorący. Tak ze 70st C. Nagle, w siódmym dniu(sic!) obserwacji następuje oczekiwany moment - wzmacniacz stopniowo cichnie, trwa to ok. 5 sekund. Wreeeszcieee wiiidać, że żarzenie tych lamp "siadło". Prosty wniosek - obwód żarzenia szwankuje. Ale jest to o tyle dziwne, że po ok. minucie ponownie żarzenie się pojawia - jakby nigdy nic! W przeciągu kolejnych paru godzin, celem obserwacji, awaria pojawia się kilkakrotnie (chyba ten wzmacniacz ulitował się nade mną). Wylutowanie mostka - okazuje się, że na zewnątrz jego wygląd jest bez zarzutu, jednak lekkie ściśnięcie powoduje, że ulega.........rozkruszeniu! Ciekawe, działał jak "automat". Tym bardziej dziwne, że nawet wtedy, gdy wyprostowane napięcie żarzenia zanikało, ten był nadal gorący. Możliwe, że przegrzana krzemowa struktura mostka nadal coś przewodziła. Nowy, nadmiarowy mostek rozwiązał problem..................I hope so.